wtorek, 11 lutego 2014

004 Bardzo strasznie - syndrom Lavender Town

Na początku chciałabym grzecznie uprzedzić, że jeżeli jesteś zbyt słaby psychicznie, drogi czytelniku, to nie czytaj tego postu, a przede wszystkim nie włączaj sobie piosenki Lavender Town, bo gwarantuję kompletną schizę. Chyba, że lubisz ryzyko, to wtedy nie wnikam, ale uprzedzam - czytacie na własną odpowiedzialność! Ja Was do niczego nie zmuszam! 


O co mi chodzi? Otóż kilka miesięcy temu, moja droga przyjaciółka Katarzyna opowiedziała mi o swoim klasowym domku, na którym opowiadali sobie straszne historie. Biorąc pod uwagę fakt, że Kasia jest bardzo dobrym opowiadaczem, ja przestraszyłam się naprawdę, choć warto wspomnieć, że jestem osobą bojaźliwą i łatwowierną, niestety. Przechodząc do sedna sprawy, Lavender Town jest ścieżką dźwiękową pochodzącą z pierwszych wersji gier o pokemonach. Otóż legenda głosi, że przez tą piosenkę samobójstwo popełniło kilkanaście tysięcy japońskich dzieci w wieku od 7 do 12 lat. Na początku brałam to na dystans, no bo jak taka pioseneczka może wpłynąć na naszą psychikę w jakikolwiek sposób? Dzieciaki, które grały w tą gierkę całymi dniami bez przerwy, uzależniały się, a fale dźwiękowe pochodzące z tejże melodii wpływały jakoś na psychikę tych dzieci. Zostało to podobno potwierdzone przez naukowców ale pewna nie jestem. Sami możemy usłyszeć, że piosenka jest nieco... hmmm... przerażająca? Tak. Ja nie mogę słuchać jej dłużej, bo po prostu się boję i zaczyna boleć mnie głowa. 

Słyszeliście o tym? 

Tak na koniec wspomnę, że moja młodsza siostrzyczka obchodzi dokładnie dzisiaj swoje pierwsze urodziny, więc z tego miejsca chciałabym ją serdecznie pozdrowić! Może kiedyś, jak nauczy się czytać, odwiedzi blogaska swojej starszej siostry i nawet skomentuje ten post. 


1 komentarz:

  1. Wszystkiego najlepszego dla siostrzyczki! Zanim się obejrzysz, a sama będzie pisać notki na swojego bloga. Mam nadzieję, że ją wprowadzisz w ten świat!
    Co do tego całego Lavender Town, to mam mieszane uczucia. To znaczy jakoś nie pojmuję tego, by jakakolwiek muzyka mogłaby wpłynąć na mózgi małych istot na tyle, by te odebrały sobie życie. Niby udowodnione naukowo, ale... Możesz nazwać mnie Niewiernym Tomaszem :)
    Nie powiem, muzyka ryje banie, szczególnie, że siedzę sobie w jasnym pokoju, przy herbatce i ze świadomością, że na dole jest reszta domowników. Teraz sobie wyobrażam schizę, jaką musiała mieć owa Katarzyna i jej klasa na tym domku, szczególnie, że wiem co się robi na takich "domkach" :P
    Temat ciekawy i niekonwencjonalny.
    Pozdrówki!

    OdpowiedzUsuń